Tydzień jak cotydzień
Poniedziałek - początek, a Ty myślisz o końcu.
Pierwszy, drugi, trzeci... Ile ich w miesiącu!
Być albo nie być? Wstać albo dalej spać?
Zmartwychwstać.
Wtorek - taki poniedziałek, tylko drugi z rzędu.
Już coraz bliżej, wmawiasz sobie, do weekendu.
Wtorek, wtorek, Ty - jak worek.
Wypompowany materac - gdzie jest korek?!
Środa - tydzień złamany w połowie.
Ty też załamany, w psychicznym rowie.
Jeszcze trochę wytrzymać, już prawie...
Wypić jedną kawę... po poprzedniej kawie.
I... czwartek - o, to już jutro, już za chwilę.
Oddychaj spokojnie, uśmiechaj się mile.
Już tyle przeżyłeś, prawie doby cztery -
a w nich wszystkie te głupki i frajery.
Piątek, piąteczek, piątunio, wreszcie!
Początek szczęścia: czasu nie mierzcie.
Chwilo trwaj, jesteś piękna!
Jeszcze jutro, pojutrze, na na na!
Sobota.
Niedziela.
"Dzień dobry, witamy po niedzieli!"
Tak mi rano w radio powiedzieli.
Śmiać się czy płakać?
Odliczać.
Czas - start.
***
Taki oto wiersz, rymy częstochowskie.
Metafory - brak lub prymitywne, proste.
Artyzm drugiego sortu, lecz czy gorszego?
Oceńcie sami według mniemania Waszego.
Abstrakcje i inne górnolotne poetyzmy - powściągnięte.
Ale życie, całe nasze życie tutaj ujęte.
***
MW